Od kilku lat przyglądałam się minimalizmowi z rosnącym zaciekawieniem. Fascynowały mnie historie ludzi, którzy diametralnie zmienili swoje życie i stawali się minimalistami zrzekając się większości swojego dobytku. Z jednej strony z zapartym tchem podziwiałam ich dokonania, z drugiej myślałam sobie: ” ja bym tak nie mogła”!
Moje podejście do minimalizmu na przestrzeni lat zmieniło się na tyle, że zapoczątkowało coś zupełnie nowego, ale o tym dowiecie się na końcu wpisu. Potrzymam Was jeszcze chwilę w niepewności.
Prawdziwe początki przygody z minimalizmem zaczęły się dokładnie 3 lata temu, od książki Joanny Glogazy Slow Fashion, wszystkim znanej wtedy w blogosferze jako Style Digger. Książki Asi (tak, bo napisała później jeszcze jedną, Slow Life) spowodowały we mnie realną chęć zmian. Czułam się przytłoczona tym, że wynajmuję małe mieszkanie i mam w nim nadmiar rzeczy, przy czym zdawałam sobie sprawę, że połowa z nich jest zbędna. Początki były bardzo nieudolne, bo co zrobiłam krok do przodu, robiłam dwa kroki do tyłu. Po wyrzuceniu starych rzeczy zauważałam braki i potrzeby zakupów. Do ogarnięcia masy szpargałów potrzebowałam dodatkową komodę, a nawet dwie, żeby to wszystko pochować. No ale przecież w minimalizowaniu nie chodzi o to, żeby wszystko chomikować, tylko pozbywać się. Czułam, że wciąż nie jest tak jak powinno być i nie poddawałam się. Walka ze sobą była długa. W tym okresie „szukania” przepuściłam na szpargały mnóstwo pieniędzy które mogłabym wydać lepiej.
Po motywujących książkach Asi postanowiłam dalej zagłębić się w temat minimalizmu. Skorzystałam z książek innych autorów, większość z nich opisywałam w TYM poście. Niektóre z nich przemówiły do mnie bardziej, inne mniej, ale im bardziej zagłębiałam się w filozofię minimalizmu, tym robiłam większe postępy. Byłam bardziej świadoma i zrozumiałam, że każdy musi dopasować minimalizm do swojego stylu życia. Nie wszyscy będą w stanie posiadać x rzeczy w szafie czy w domu. Ja na przykład nie wyobrażam sobie rezygnować z pokazywania stylizacji, ponieważ kocham modę, kocham dobre rzeczy. Ale moje zakupy stały się dużo bardziej świadome. Kupuję mniej rzeczy, ale lepszych, a co za tym idzie – droższych. Zakupy są przemyślane i służą mi na dłużej. Nie kupuję sukienek na jedną imprezę czy butów na jedno wyjście, co dawniej było normą. Chcę żeby rzeczy służyły mi długo i były ponadczasowe. Być może minął ten etap w życiu, kiedy człowiek testuje. W końcu kobieta po 30 już musi wiedzieć czego chce.
Co najbardziej pomogło mi w zminimalizowaniu ilości rzeczy?
1. Zaczęłam skrupulatnie spisywać swoje wydatki (tu bardzo pomogła książka Michała Szafrańskiego – Finansowy Ninja). Zobaczyłam na co idzie najwięcej pieniędzy. Teoretycznie wiedziałam, ale praktycznie byłam w szoku, że kilkaset złotych wychodzi z portfela na pierdoły „do zdjęć”, do domu czy inne szpargały. Nie byłoby w tym nic złego, bo jednak poniekąd zarabiam na tym, ale większość z tych rzeczy było tanich, sezonowych i byle jakiej jakości, przez co nie nadawały się do wielu zdjęć i wciąż kupowałam nowe.
2. Postanowiłam, że na zakupach ubraniowych nie idę na kompromisy. Będę kupować mało rzeczy, ale dobrej jakości. Po tym jak kupiłam kilka ponadczasowych i uniwersalnych rzeczy, które mnie nadal cieszą i wyglądają jak nowe – wiem, że było warto. Zrozumiałam, że często za wysoką ceną idzie wysoka jakość (oczywiście, trzeba uważać, czytać komentarze, korzystać z rekomendacji – bo nie zawsze tak jest!). Powiem Wam, że od trzech lat miałam tylko jedną wtopę, z zimowymi butami marki Lacoste, które miały dziwnie luźną piętę, przez co mnie obcierały, ale nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć na etapie zakupu. Mimo, że teoretycznie zaczęłam kupować rzeczy 2-3 razy droższe, nie wydaję WCALE więcej pieniędzy! Wcześniej po prostu rozmieniałam się na drobne i w kółko pozbywałam się zakupionych rzeczy, bo nie spełniały moich oczekiwań.
3. Systematycznie robię w domu porządki i przeglądy najróżniejszych szafek i zakamarków. Rozstałam się ze wszystkimi rzeczami, które stanowiły mój „wyrzut sumienia” czyli niewygodne buty, sukienki kupione na jedną imprezę Jeśli coś leży nie używane od kilku miesięcy i nie widzę dla tej rzeczy zastosowania w najbliższej przyszłości, pozbywam się jej. Oczywiście nie wyrzucam wszystkiego do śmieci bo to wcale nie jest eko, tylko oddaję komuś, komu się przyda lub sprzedaję, w ostateczności wyrzucam – oczywiście segregując.
4. Zrozumiałam, że nie wszystko muszę posiadać na własność. Są rzeczy, które można wypożyczyć, jeśli będą mi potrzebne. Nie będę przytaczać przykładów, bo jest ich mnóstwo, ale jeśli czegoś potrzebujesz na raz czy dwa – nie kupuj tego, tylko pożycz jeśli masz taką możliwość.
5. Odpuść trochę. To może zabrzmieć dziwnie, ale paradoksalnie podziałało. Na początku starałam się liczyć ile mam rzeczy z danej kategorii, żeby uświadomić sobie jak tego jest wiele. Dołował mnie fakt, że jest tego tyle, a przecież nie chcę wyrzucać dobrych rzeczy, ani na siłę ograniczać tego co lubię. Kiedy sobie odpuściłam, to się zaczęło dziać samo. Trzymam się jedynie kilku zasad, odpowiadając sobie na pytania: czy jest mi to naprawdę potrzebne, jak długo będę tej rzeczy używać, czy pasuje do innych rzeczy w mojej szafie/ domu, czy za rok nadal będzie modne/ na czasie?
6. Zero waste (a może bardziej less waste ;)) ściśle łączy się z minimalizmem, a konkretniej – z minimalizowaniem odpadów. Często ten aspekt pomaga dokonywać mi lepszych wyborów na zakupach! Bo jednak przyszłość planety na której, mam nadzieję jeszcze pożyć kilkadziesiąt lat nie jest mi obca.
7. Nie robię dużych zapasów, zwłaszcza tych kosmetycznych. Nie ważne, że jest -40% w Hebe, Rossmannie, czy innym Super Pharmie. Zauważyłam, że promocje są teraz ciągle i naprzemiennie, tak więc można być pewnym, że wkrótce będzie kolejna okazja do zakupów z rabatem. Oczywiście staram się mieć te szybko zużywalne czy ulubione rzeczy w jakimś niewielkim (czyli max 1-2 butelki) w zapasie, ale nie więcej! Kiedyś miałam problem bo gromadziłam dużo tanich / kupionych w promocji kosmetyków, których nie nadążałam używać i cześć później rozdawałam. w tym wypadku też wyznaję zasadę – mniej, ale lepszych. Na urodzie nie ma co oszczędzać. Dobra pielęgnacja to podstawa.
8. Po przeczytaniu książek o minimalizmie, dodałam się też do różnych grup na Facebooku o tej tematyce. Można tam znaleźć sporo cennych porad, rekomendacji dotyczących dobrych rzeczy czy też po prostu mieć stały motywujący bodziec, który przypomina o tym, żeby trzymać się swoich zasad.
Jak widzicie, do skrajnej minimalistki bardzo daleko i mój obecny tryb życia, zainteresowań, pracy nie bardzo na to pozwala. Ale nie przeszkodziło mi w tym, żeby dostosować minimalizm do swoich potrzeb i oczyścić przestrzeń ze zbędnych rzeczy, a także poprawić jakość tych otaczających mnie.
Już od momentu pójścia na studia marzyłam o własnej marce odzieżowej, ale niestety jak wiadomo jest to dość spore przedsięwzięcie i zawsze stało coś na przeszkodzie. Minimalizm nauczył mnie trochę tego, żeby mieć jasne cele i cierpliwie do nich dążyć. Jako świeżo upieczona minimalistka zobaczyłam jak ciężko jest dostać rzeczy, które spełniają moje oczekiwania. Dzięki temu, że przestałam wydawać na głupoty, mogłam odłożyć pieniądze na niewielką inwestycję, choć jak na razie nie będzie to odzież 🙂 Już niedługo Wam zdradzę więcej, a tymczasem wracam do pracy, bo przede mną jeszcze wiele wyzwań. Trzymajcie kciuki, żeby się udało!