Tak długo zbierałam się do tego wpisu, że część pokazanych kosmetyków udało mi się skończyć i zastąpić innymi… Tak czy inaczej, postanowiłam skrobnąć parę słów na ich temat i być może pomóc Wam z podjęciem zakupowych decyzji.
Nie jest to 100% kosmetyków które używałam, pokazuję po prostu to, czego jeszcze na blogu nie było. Wszystkie kosmetyki mają świetne, naturalne składy, więc ten aspekt już pozwolę sobie pominąć.
Od czego by tu zacząć? Może od kremów do twarzy, bo ich było tu najwięcej. Zazwyczaj mam otwarty 1 krem w danym momencie, ale w ostatnim czasie nie mogłam trafić z odpowiednim kosmetykiem i musiałam napocząć aż 4 kremy… Ale spokojnie, 2 z nich oddałam dalej, bo sama bym nie zużyła wszystkiego w zalecanym przez producenta czasie. No to lecimy!
Zacznę od kremów marki Less is More bo tu znalazłam swojego ulubieńca. Krem do twarzy Jojoba z lukrecją okazał się tym, czego moja skóra potrzebuje. Kosmetyk ma zaskakującą konsystencję mleczka, jest dość rzadki. Moja skóra ma problem z nadprodukcją sebum, a dzięki temu kremowi stała się lepiej nawilżona i mniej przetłuszczona. Ciekawostka: skład chemiczny oleju jojoba jest podobny do ludzkiego sebum, dlatego jeśli macie podobny problem, warto sięgać po kosmetyki z tym olejem w składzie. Krem jojoba z lukrecją ma piękny delikatny zapach, co dodatkowo uprzyjemnia stosowanie. Jedyny minus – opakowanie. Jak wiecie jestem ogromną miłośniczką opakowań airless, bo są dużo bardziej higieniczne i łatwiejsze w obsłudze dla użytkownika 😉 Jednak jestem w stanie wybaczyć ten minus i z chęcią sięgnę po kolejne opakowanie.
Drugi krem marki Less is More (Baobab i Aloes) ma już klasyczną, kremową konsystencję. Dla mnie okazał się nieco zbyt treściwy, więc powędrował dalej. Gdyby kremów można było używać dłużej niż 3 miesiące od pierwszego otwarcia, zostałby u mnie i stosowałabym raz na czas jako maseczkę lub po prostu ekstra nawilżenie po zabiegu kwasami. Wiem, że przy normalnej cerze ten krem sprawdza się na medal, dlatego jeśli macie taką właśnie skórę, prawdopodobnie ten kosmetyk będzie dla Was lepszy.
Trzeci kosmetyk Less is More to nawilżający krem pod oczy werbena z kawą. Tutaj warto przypomnieć, że jestem alergikiem i skóra wokół oczu bywa opuchnięta, podrażniona, zaczerwieniona. Ten krem pomagał mi w najgorszych momentach, łagodził, koił, nie powodował pogorszenia sytuacji. Naprawdę zdał egzamin na medal. Dobrze nawilża, nie jest za tłusty i szybko się wchłania. Nie mam się do czego przyczepić (poza opakowaniem… 😉 ) Jeśli macie wrażliwą skórę to serdecznie polecam!
Pozostając przy kremach, przetestowałam kolejne kosmetyki marki Resibo. Krem pod oczy Resibo spisał się dobrze, choć nie był tak delikatny jak krem Less is More. Dla alergików zdecydowanie bardziej polecam Less is More. Resibo ma dość wyrazisty zapach, co dodatkowo może podrażniać. Konsystencja lekka, spełniał swoją funkcję, ale już do niego nie wrócę skoro znalazłam coś bardziej odpowiedniego.
Drugi krem od Resibo też nie do końca trafiony… Lekki krem nawilżający nie okazał się wcale taki lekki. Przy aplikacji zostawiał dziwną białą warstwę, która potrzebowała dodatkowego czasu na wchłonięcie się. Nie do końca mi pasował, dlatego również poszedł w świat.
Lekki krem nawilżający Pure by Clochee, to kosmetyk który sprawdzał się świetnie latem, ale gdy nadeszła jesień przestał być wystarczający solo. Jednak nie mogę go skreślić, jest to całkiem dobry kosmetyk do cery tłustej, idealny na wiosnę, lato i pod makijaż. Ma bardzo lekką konsystencję , szybko się wchłania i pachnie świeżo, cytrusowo. Tylko dla tłustych cer i opcjonalnie z dodatkowym nawilżającym serum pod spód.
Serum Be the Sky Girl Keep Pure to kosmetyk, w którym pokładałam duże nadzieje, jednak nie stało się moim ulubieńcem. Ma gęstą, żelową konsystencję (glutek to najlepsze określenie 😉 ) i trzeba uważać z aplikacją – odrobina za dużo powoduje, że twarz niemiłosiernie się klei. Dodatkowo zaaplikowane pod krem również powoduje świecenie i klejenie. Skończyło się na tym, że używam go solo… Trzeba przyznać, że poprawia stan cery, ale nie jest to tak spektakularne jak przy serum z niacynamidem z The Ordinary (nie wierzę, że jeszcze o nim nie pisałam na blogu, muszę koniecznie to nadrobić!). Jak widzicie, nie zawsze warto przepłacać… Pokornie wracam do TO jak tylko skończę to opakowanie.
Benton Snail Bee Ultimate Serum to kosmetyk, który polecam jako dodatkowe nawilżenie i ukojenie. Na noc używam kosmetyków przeciwtrądzikowych, na dzień stawiam na lekkie nawilżenie. I właśnie to serum dobrze spełniało swoją rolę. To nie pierwszy kosmetyk marki Benton, większość z nich mi pasuje i z chęcią będę do nich wracać. Nie klei się, szybko się wchłania, wspomaga gojenie i nawilża. Polecam, nada się do każdego rodzaju cery jako wzbogacenie pielęgnacji.
Hydrolat Lawendowy Lawendatodobro to kosmetyk, o którym wspominałam już wcześniej i zużyłam kolejne opakowanie. Pięknie pachnie, koi, goi i przygotowuje cerę na dalsze zabiegi. Nadaje się do każdego typu cery. Obecnie używam nowości – toniku na bazie hydolatu, ale o nim skrobnę kilka słów w kolejnym poście 🙂 W każdym razie oba produkty serdecznie polecam.
Ostatni kosmetyk na dziś to płyn micelarny. Przyznam, że obecnie zużywanie miceli idzie mi strasznie wolno. Przez tą całą sytuację, już nie pamiętam kiedy miałam na sobie pełny makijaż… W każdym razie jeśli potrzebujecie czegoś delikatnego i skutecznego do demakijażu, polecam wypróbować płyn micelarny Soraya Plante… Chociaż nie wiem sama czy jeszcze go dostaniecie, bo nie mogę go znaleźć obecnie na żadnej stronie 🙁 Marka Soraya ma to do siebie, że wypuszcza sporo serii, które szybko zastępuje kolejnymi… W każdym razie warto zerkać na ich naturalne serie.
uwielbiam hydrolaty, są boskie, mój ulubiony różany, fajnie nawilża, używam go pod krem Fermentology nawilżająco nawadniający. wtedy krem jeszcze bardziej korzystnie sprzyja nawilżeniu