Lato… czekamy na nie większość roku i zawsze trwa za krótko. W tym roku lato przyszło stosunkowo późno i jest dość chłodne, ale liczę, że jeszcze się rozkręci! Póki co pogoda idealna jest na aktywny wypoczynek więc jeśli wolicie spacery od leżenia plackiem na plaży, warto rozważyć przyjazd do Trójmiasta właśnie teraz.
Ale ja nie o tym miałam… Dziś chciałam Wam przedstawić mój wakacyjny niezbędnik kosmetyczny! Zwłaszcza, że w tym roku jest już perfekcyjny również pod względem składu, a nie tylko działania. Wcześniej przymykałam oko na składy niektórych kosmetyków, trochę dlatego, że nie było zbyt dużego wyboru. Obecnie oferta kosmetyków naturalnych jest tak szeroka, że znajdziemy w niej dosłownie wszystko.
Zacznę od najważniejszego kosmetyku, jakim jest krem z filtrem do twarzy. O zaletach używania filtrów chyba nie muszę wspominać, poza oczywistą profilaktyką zdrowotną, krem z filtrem to najlepszy sposób na przedłużenie młodego wyglądu i zapobieganie zmarszczkom.
Be The Sky Girl Lady Sunshine krem do twarzy SPF 25
W dni kiedy wychodzę z domu popołudniami i nie wystawiam się na bezpośrednie słońce, używam nieco słabszych filtrów. Ich zaletą jest to, że są lżejsze i nie obciążają tak skóry. Musicie jednak pamiętać, że na dobór właściwego kremu z filtrem wpływa wiele czynników, między innymi pielęgnacja, którą stosujecie (np. przy kwasach, retinolu i jego pochodnych – retinoidach wskazana jest wyższa ochrona 50 SPF).
Opakowanie: airless. Nie ukrywam, że brałam je również pod uwagę wybierając produkt. Dla mnie higieniczna aplikacja kosmetyków jest bardzo ważna.
Konsystencja: lekka, krem ekspresowo się wchłania, dzięki czemu nadaje się idealnie samodzielnie (zwłaszcza do tłustej cery, która nie przepada za nadmiernym nawilżaniem latem) lub pod makijaż. Nie bieli skóry.
Zapach: przyjemny, owocowy.
Stosowanie: codziennie rano, po toniku. Później nakładam albo puder transparentny jak wychodzę, albo robię pełny makijaż.
Działanie: krem spełnia swoją funkcję, jest leciutki, nawilża, ma naturalny skład, czego chcieć więcej?
Wydajność: bardzo dobra.
Podsumowanie: świetny kosmetyk polskiej marki, nie pozostaje mi nic innego jak go polecić! Jest naprawdę ekstra!
Cena: 89 zł/50ml
Skład INCI: Aqua, Zinc Oxide, Caprylic/Capric Triglyceride, Titanium Dioxide, Isoamyl Cocoate, Isoamyl Laurate, Hydrogenated Ethylhexyl Olivate, Polyglyceryl-6 Stearate, Propanediol, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Hydrogenated Olive Oil Unsaponifiables, Glycerin, Betaine, Polyglyceryl-6 Behenate, Xanthan Gum, Polyhydroxystearic Acid, Hydrogenated Vegetable Oil, Baicalin, Biosaccharide Gum-1, Lecithin, Stearic Acid, Isostearic Acid, Alumina, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Benzyl Alcohol, Salicylic Acid, Tocopherol, Sorbic Acid, Citric Acid, Sodium Phytate, Parfum, Glyceryl Caprylate, Sodium Anisate, Sodium Levulinate, Alcohol, Citronellol, Limonene
Jak wiecie, używam balsamu brązującego, bo jestem człowiekiem, który się nie opala – raz, że nie lubię, dwa, musiałbym strasznie dużo przebywać na słońcu. Ale balsam brązujący, to nie wszystko… Żeby poprawić wygląd nóg, kiedy zakładam szorty lub spódnicę, używam kosmetyku, który dodatkowo poprawia ich koloryt i nadaje subtelny glow. Również w tym roku pierwszy raz sięgnęłam po naturalny kosmetyk i jestem absolutnie zachwycona!
Clochee Balsam do ciała GLOW
Opakowanie: klasyczna tuba, sprawdza się do tego typu produktu, choć jak wiadomo – ideałem byłoby opakowanie airless 😉
Konsystencja: dość lekka, ale jednocześnie treściwa. Łatwo się rozprowadza.
Zapach: słodko- kwaśny, owocowy, przyjemny.
Stosowanie: doraźnie 🙂 Ja aplikuję na chwilę przed wyjściem, żeby balsam zdążył się rozprowadzić i zastygnąć.
Działanie: pięknie ukrywa wszystkie niedoskonałości, wyrównuje kolory skóry i nadaje skórze naturalnego, zdrowego blasku. Podkreśla opaleniznę, ale nie pogłębia jej. Nie zauważyłam, żeby brudził ubrania.
Wydajność: bardzo dobra, wystarczy niewielka ilość, żeby uzyskać pożądany efekt.
Podsumowanie: bardzo polubiłam ten produkt, razem z balsamem brązującym Mokosh, o którym wspominałam w jednym z poprzednich wpisów tworzy idealny duet!
Cena: 59 zł/ 100 ml
Skład INCI: Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride**, Glyceryl Stearate*, Glycerin**, Glycine Soja Oil**, Mica**, Cetearyl Alcohol*, Titanium Dioxide**, Aloe Barbadensis Leaf Juice**, Butyrospermum Parkii Butter**, Triticum Vulgare Germ Seed Oil**, Juglans Regia Seed Oil**, Erythrulose**, Amber Extract**, Bambusa Vulgaris Leaf/Stem Extract**, Tocopherol***, Stearic Acid*, Sodium Lauroyl Glutamate*, Citric Acid, Tin Oxide**, Xanthan Gum*, Hydroxyethylcellulose, Dehydroacetic Acid*, Benzyl Alcohol*, Aroma, Sodium Benzoate***, Potassium Sorbate***, Parfum, Linalool, Limonene, CI 77491*** * Certified ingredients, ** Natural origin raw materials, *** Approved for natural cosmetics
Trzeci z produktów, który chciałam Wam pokazać to olejek do ciała z drobinkami, a jakże – również naturalny i z polskiej marki! Używam go zazwyczaj do rąk i dekoltu, czyli tam, gdzie nie potrzebuję wyrównywać koloru skóry, a jedynie chcę uzyskać subtelny blask i nawilżenie.
Hagi cosmetics Naturalny olejek do ciała z olejem chia i złotymi drobinkami
Opakowanie: z pompką, bardzo wygodna aplikacja. Do tego butelka jest szklana, pięknie się prezentuje.
Konsystencja: sprawia wrażenie żelu, ale po rozsmarowaniu czuć, że jest to olejek
Zapach: również słodko – kwaśny, owocowy.
Stosowanie: według uznania i potrzeby 🙂 Ja również stosuję bezpośrednio przed wyjściem z domu.
Działanie: przez swój skład kosmetyk ma bogate działanie nawilżające, a dodatkowo dzięki delikatnym drobinkom poprawia wizualnie odcień skóry. Ja go aplikuję na dekolt, ramiona i ręce. Drobinki są bardzo delikatne i dyskretne, nie jest to nachalny brokat. Dla mnie akurat jest to zaleta, ale jeśli szukacie mocnego błysku, ten kosmetyk może okazać się nieco zbyt delikatny.
Wydajność: standardowa.
Podsumowanie: kosmetyk spełnia swoją funkcję, daje naturalny efekt, czyli to, czego oczekuję.
Cena: 64 zł/ 100 ml
Skład INCI: Oryza Sativa (Rice) Bran Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Salvia Hispanica (Chia) Seed Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Cymbopogon Shoeanthus (Lemongrass) Extract, Brassica Campestris (Rapeseed) Seed Oil, Triolein, Glyceryldioleate, Silica, Cymbopogon Flexuosus (Lemongrass) Oil, Parfum, Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Oil, Salvia Lavandulifolia (Sage) Leaf Oil, Juniperus Mexicana (Cedarwood) Oil, Tocopherol (Vitamin E), Mica (CI 77019), Titanium Dioxide (CI 77891), Iron Oxide (CI 77491), Tin Oxide, Citral*, Eugenol*, Geraniol*, Citronellol* Limonene*.
To by było tyle z tematów kosmetycznych, jeśli chcecie kupić wszystkie 3 pokazane przeze mnie kosmetyki (a nawet 4 razem ze wspomnianym wcześniej balsamem Mokosh) w jednym miejscu – znajdziecie je między innymi w perfumerii Douglas.
Życzę Wam udanych wakacji i pozdrawiam z jak zawsze chłodnego, Trójmiasta!
Ciekawe inspiracje! Zainteresował mnie balsam od Clochee.
To prawda. Chociaż nie zawsze wszystko można przewidzieć 🙂